„Mamo, mówisz o słuchaniu, a wcale nie słuchasz”
powiedział do mnie wczoraj z płaczem w głosie mój 7 letni synek.
Auć – poczułam jak jego słowa trafiają prosto w moje wrażliwe miejsca.
Miejsce matczynego poczucia winy… miejsce trenerskiego wstydu… Bo przecież od kilkudziesięciu minut prowadziłam rozmowę telefoniczną , omawiając szczegóły warsztatu… z komunikacji dla rodziców!
I to nie jest tak, że nie chciałam uwzględniać jego potrzeb. Ja naprawdę chciałam się o nie zatroszczyć. Zamiast siedzieć w domu, wybraliśmy się z kocem i przekąskami na naszą ulubioną łąkę.
Myślałam o tym, że zadbam tym samym i o jego potrzebę ruchu, zabawy, kontaktu z naturą… i jednocześnie o przestrzeń do pracy i realizacji celów dla mnie. Miodzio strategia, taki home-office w naturze.
Tymczasem, tak jak uczucia nie są stałe, lecz zmieniają się z chwila na chwilę, tak i priorytetyzacja potrzeb ulega zmianie.
To, czego potrzebował wtedy Florek to nie była zabawa.
To nie był ruch.
To nie był kontakt z naturą.
To był kontakt z drugim człowiekiem.
Gdy to zobaczyłam i uznałam, z lekkością odkryłam w sobie, że przecież tu i teraz i dla mnie to jest ważne. I nagle, pilne przygotowanie warsztatu nie było już tak pilne. Mogło poczekać.
I poczekało.